Nagły atak zimy w tym roku nie tylko zaskoczył drogowców, ale również i Wojtusia. Z tą tylko różnicą, że ci pierwsi dostają nerwicy przez ludzi, którzy wydzwaniają na lewo i prawo z żalem, że drogi nie przejezdne. Natomiast Wojtek nie mógł prosto pohamować radości z powodu białego puchu. O godzinie 6 nad ranem snuł palny budowy armii bałwanów, wyciągnięcia ze strychu dmuchanego Mikołaja i setki innych pomysłów.
Nam było trochę trudniej zejść z łóżka. Wiatr huczał za oknem, śnieg padał na dobre, jakby to już styczeń był. Różnica temperatur miedzy ciepłą kołdrą, a pokojem wynosiła chyba 20°C Jednak udało nam się. Zeszliśmy na dół, gdzie Wojtek szalał z radości w najlepsze.
Zanim jednak Wojtek spotkał się z żywiołem, należało poczynić solidne przygotowania. Asia w szafie znalazła rękawiczki, ciepłą czapkę, szalik, kurtkę, bluzę, skafander, termofor, harpun na foki oraz skuter śnieżny.
Na pierwszy ogień poszły sanki. Trzeba było je wykaraskać z garaży, gdyż od lutego nie były używane. Wojtek błogo rozsiadł się na siedzisku, buzia mu się roześmiała, jakby właśnie dostał swój prezent urodzinowy.
Taniec św. Wita na przywitanie zimy.
Zmagania człowieka z żywiołem.
Na szczęście mały człowieczek trzyma ten żywioł w garści.
I tym optymistycznym akcentem zakończę dzisiejszy artykuł o tym, jak to huhuha-nasza-zima-zła zaatakowała nas w październiku. W połowie października. W pierwszej połowie października. Chyba trzeba się będzie zastanowić na zmianą letnich opon w samochodzie. A na razie lecę na kawkę. Popijając ją przy oknie popatrzę jak sypie śnieg i zdobędę się na refleksję, jak to fajnie pracować w domu.
Dodaj komentarz